mięcią o Antoninie, wyrwać tę przeszłość z serca, żeby zapanowała w niem tylko Ewelina... A do tego potrzeba mi uspokojenia się wśród samotności. W tem życiu, jakie prowadzimy, odgrywając wzajemnie przed soba nieustającą komedyę, staję się ofiarą takich różnorodnych wrażeń, że niepodobna mi skupić się, zrównoważyć, odrodzić w woli nareszcie odzyskanej. Postanowiłem zatem, dla dobra tego dzieła naszego wspólnego zbawienia, uczynić to, co robią osoby religijne w przededniu decyzyj stanowczych — zamknąć się istotnie w samotności. Dzisiaj jeszcze pomówię z Eweliną. Podam jej za powód dziwactwa usposobienia, w jakie znów wpadam, a wytłómaczenie to nie będzie zupełnie fałszywe i ona w nie uwierzy. Wymówię się zdenerwowaniem, wymagającem, abym spędził kilka dni samotnie, blizko niej, lecz bez niej, naprzykład w Sorrento. Ta rozłąka, pozwalając mi rozejrzeć się we własnej duszy i wytknąć ostateczną, dokładną drogę postępowania, zaznaczy też zwrot w naszych stosunkach. Obawiam się tylko, że Ewelina nie zechce uznać tej konieczności naszego rozstania, choćby na bardzo krótko. Ach! niechaj wstąpi w nią dusza matki, aby zdołała odczuć to, czego ja jej wytłómaczyć nie mogę...
...Ewelina nie stawiała mi żadnej z tych trudności, jakich się obawiałem. Była istotnie córką Antoniny, tej, która mi mówiła: „Wezwij mnie, przybędę zawsze; skoro już nie zechcesz, nie będziesz mnie wzywał.” Gdy ja tłómaczyłem jej w coraz bardziej wi-