głem przynajmniej oddać sobie tę sprawiedliwość, że robiłem co mogłem, aby oszczędzić Ewelinie skutków mojej zgryzoty. Jeśli cierpi, to dlatego, że patrzy na moje cierpienie. Nigdy nie pozwoliłem sobie na haniebną nikczemność, w jakiej szukają ulgi udręczone sumienia, szerząc umyślnie dokoła siebie cierpienie dlatego, że same cierpią, a w danym wypadku nikczemność jest, doprawdy, niesłychana...
Miarą stopnia mego rozprzężenia umysłowego i prawie fizycznego jest błahość faktu, który posłużył za pierwszy powód do rozdrażnienia. Jadłem drugie śniadanie na mieście, sam, jak mi się to często zdarza, bez tłómaczenia się Ewelinie, która zresztą nigdy mnie o nie nie pyta. To najpewniejszy sposób, gdy czuję zbliżające się mary, które mnie prześladują i chcę je pokonać. Uciekam z domu i chodzę, chodzę bez końca. Niekiedy to wejście w tłum, którego nie znam zupełnie, usypia przywidzenia. Około godziny czwartej, uspokojony nieco, lub mniemając, że jestem uspokojony, powróciłem. Mały de Montchal był z wizytą u Eweliny. Drugi już raz od naszego powrotu odwiedza nas. Chciał prawdopodobnie tylko złożyć karty. Powiedziano mu, że pani przyjmuje i nie śmiał odejść. Czy powinienem był tłómaczyć sobie w ten sposób obecność dawnego konkurenta do ręki Eweliny, aby zachować najzupełniejszą obojętność? Być zazdrosnym o takiego Renégo de Montchal’a, to wprost śmieszne, a być zazdrosnym o kogokolwiekbądź w stosunku do Eweliny, to już niegodziwość, po tylu dowodach całkowitego oddania, jakie od niej otrzymałem.
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/221
Ta strona została skorygowana.