nicę, doprowadziłem do tego, że lepszem dla niej byłoby wszystko, niż to, co ją spotkało. Wrażenie to było takie głębokie, że obecność biednego chłopca stała mi się wprost wstrętną. Zaledwie odpowiadałem na uprzejme słowa, które czuł się w obowiązku mówić. Postępowanie moje zmieszało go ostatecznie. Poszedł nareszcie, a gdy zostaliśmy sami, Ewelina nie mogła się powstrzymać od zrobienia mi łagodnie, nieśmiało następującej uwagi:
— Dlaczego byłeś taki niegrzeczny dla pana de Montchal’a? Zmieszałam się twojem postępowaniem jeszcze więcej, niż on...
— Nie mam obowiązku być grzecznym dla kogoś, który przychodzi załecać się do ciebie — odparłem sucho.
— Pan de Montchal przychodzi się zalecać do mnie? — powtórzyła, bardziej zdziwiona niż wzruszona tą nadzwyczajną obserwacyą.
— Jeśli teraz nie stara się o twoje względy, to starał się dawniej — ciągnąłem, dalej — skoro chejał się z tobą żenić.
— Jakim tonem ty mi to mówisz? nie jesteś chyba zazdrosny o pana de Montchal’a? — Wiesz co, byłoby to nieco upokarzające — dodała z pół-uśmiechem.
— Dowodzi to, że jesteś jak wszystkie kobiety — odparłem — wstydzisz się za dawną kokieteryę.
— Ja, za kokieteryę? — zawołała i powtórzyła: — Za kokieteryę?...
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/223
Ta strona została przepisana.