szłemu zięciowi... Jestem uszczęśliwiony tem małżeństwem. Opowiem to panu...
Tym zwierzeniom bezładnym towarzyszył, smutny na pozór lecz wistocie tryumfujący, wyraz twarzy człowieka, który spotyka się ze znajomym po strasznych katastrofach narodowych i nie śmie zbytnio okazywać swego zadowolenia prywatnego. Wszelako, nie kontrast między klęskami Francyi i samolubnem zadowoleniem dawnego kolegi uderzył Filipa w tej chwili; uwagę jego pochłonął kontrast inny, tem przykrzejszy, że niezwłocznie rzucał się w oczy. W pamięci pana d’Andiguier’a utkwił na całe życie widok tej obojętnej halli hotelowej i grupy osób, do której pociągał go kolega, widok banalnego uśmiechu pani de Montéran, etykietalnego ukłonu narzeczonego i zagadkowego spojrzenia córki.
Byłaż to istotnie ta sama dziewczyna, która przed pół godziną zawodziła rozpaczliwie w samotnym pokoju? Na ślicznej, delikatnej twarzyczce, którą Filip d’Andiguier tak niedawno widział wzburzoną bólem, nie pozostał najlżejszy ślad wzruszenia, co wybuchło takiem rozdzierającem łkaniem, Była w tem obliczu, które nie mogło być obłudnem, tchnęło bowiem taką czystością, taką dziewiczością, jakaś słodycz nieuchwytna, coś ujmującego i niedostępnego zarazem, powściągliwość zbyt pilnie przestrzegana, by nie była potroszę tajemniczą. I jakże Filip, odnajdując po tem, co widział, to dziecko, które przeszła przez podobny napad rozpaczy, takie spokojne pomiędzy matką, ojcem a narzeczonym, nie miał uledz
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/24
Ta strona została przepisana.