dzo prawdziwem, bardzo bliskiem, bardzo niezwykłem, ogarnęły go wyrzuty sumienia za poprzedni napad gniewu, i łzy zaczęły się staczać w zmarszczkach jego twarzy, i ukrył tę biedną, steraną twarz w dłonie, i mówił znów głośno, tym razem do widma umarłej: „Przebacz! przebacz! przebacz!”
Pod wpływem tego gwałtownego wybuchu wyrzutów sumienia i rozrzewnienia, świadomość rzeczywistości powróciła szlachetnemu człowiekowi. O czem i o kim myślał od chwili, w której Ewelina opuściła ten pokój, a on zaczął czytać dziennik Malclerc’a? O swoich własnych dziejach, o sobie, wyłącznie o sobie. O co zapytywał siebie? Czy był oszukany przez Antoninę. A przez ten czas istota żyjąca i czująca, ta tkliwa, ta niewinna Ewelina, która, zrozpaczona, zwróciła się do niego, w imieniu tej samej Antoniny, znajdowała się w niebezpieczeństwie i on zapominał o tem. Zapominał w jakich okolicznościach wręczył mu owe kartki, które mu przyniosły świadomość, mąż tego nieszczęśliwego dziecka, nazajutrz po pierwszem usiłowaniu samobójstwa, w przededniu może drugiego, w jednej z tych przerw, które się zdarzają w zabójczym biegu głębokich chorób moralnych, a z których trzeba korzystać, bo mogą się już nie powtórzyć. Rozpacz młodej kobiety, taka niebezpieczna w obecnych warunkach jej zdrowia, ukojona została na razie danem jej przyrzeczeniem pójścia do męża. Rozpacz ta wróci i stanie się, niewątpliwie, zgubną. Malclerc, wyczerpany, złamany sceną wczorajszą, wyrzekł się narazie dumy swojej i milczenia. Oddał się cały
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/246
Ta strona została przepisana.