niem swojem uczynić z osoby niewdzięcznej bardzo niewdzięczną...“ Obronić Ewelinę, po tem wszystkiem czego się dowiedział, z równą, z większą jeszcze wiernością, niż gdyby tajemnica Antoniny nigdy mu nie była znana, czyż nie znaczyło to dla d’Andiguiera to samo, co gdyby jej krzyknął po za grób: „Ty kochałaś więcej innego, ale ja ciebie więcej kochałem. Ja zasłużyłem na szczęście, które dałaś jemu. Ja naprawię krzywdę, jaką wyrządził człowiek, którego przeniosłaś nademnie, ja obronię twoją córkę od niego, który ją zabijał...”
Obronić Ewelinę? Ale jak? D’Andiguier stawiał sobie to pytanie niezliczone razy podczas długich godzin tego rozmyślania i nie mógł znaleźć na nie odpowiedzi. Napróżno rozważał je na wszystkie strony z trzeźwością umysłu i doświadczeniem lat sześćdziesięciu czterech, ożywiony gorącą chęcią wyświadczenia przysługi dziecku umarłej. Zdarzają się w życiu położenia bez wyjścia, które nie dopuszcza ją innego środka prócz oczekiwania. Najgorsze nędze, i te które wydają się najbardziej nieuleczalne, kończą się z czasem, albo raczej nie kończą się, lecz moc ich tępieje. Zanim to jednak nastąpi, zachodzą istotnie niemożliwe do rozwiązania zagadki losu. Małżeństwo Eweliny było taką zagadką. Poślubiając córkę kochanki, pod wpływem uczucia, jakie zachował dla pamięci umarłej, i halucynacyi, wywołanej uderzającem podobieństwem obu kobiet, Malclerc zawikłał się, a wraz z sobą zawikłał i tę niewinną
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/249
Ta strona została przepisana.