znów z którą kuzynką, albo wreszcie pracującą wieczorem nad jakąś robotą ręczną w ulubionym rogu buduaru, nie domyśliłby się nigdy, że przebyła tak niedawno gwałtowne i tragiczne przejścia.
D’Andiguier jeden tylko odczuwał, że tragedya rozgrywa się w dalszym ciągu, ale wśród milczenia, w duchu, po za tem czołem, takiem młodem i takiem nieprzeniknionem, na którem, w sieci błękitnych żyłek, zdawała się płynąć krew spokojna, a które myśl pożerała. Za długo patrzył jak matka otaczała się tą samą atmosferą łagodności, powstrzymującej wszelkie pytania — przeraził się zatem zachowaniem Eweliny. Obawami swemi nie dzielił się wszakże z Malclerc’iem, który dotrzymywał danej obietnicy, panował nad sobą, badawczemu wzrokowi żony przeciwstawiał spojrzenie pełne przywiązania i nieprzeniknione, bez śladu dawnych smutków. Starzec czuł dobrze, że był to tylko spokój między dwiema burzami. Wszelako dzień rozwiązania Eweliny zbliżał się, a d’Andiguier w dalszym ciągu w przyjściu na świat dziecka pokładał całą nadzieję. Potrzebna mu była ta nadzieja do zniesienia własnego smutku, który go trawił i objawiał się oznakami niepokojącemi Ewelinę i Malclerc’a. On jeden tylko wiedział dlaczego za każdemi odwiedzinami na ulicy de Lisbonne starzec wchodził na schody krokiem ociężalszym, oddychając z coraz większą trudnością, jaka bolesna myśl pogłębiała z każdym dniem zmarszczki na jego obliczu. Wiedział dlaczego, w buduarku dawnego pałacyku pani Duvernay starzec wybierał teraz zawsze
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/274
Ta strona została przepisana.