ki ześrodkowywało się od bardzo dawna dokoła niej i wspomnienia jej matki. Nie widziała go nigdy wzruszonego, — oprócz gdy chodziło o jego obrazy i marmury, — chyba w razie zajść, dotyczących jej samej lub tej matki. Nie zdziwiło jej to; przedewszystkiem tak było zawsze, a potem, gdy zaczęła się zastanawiać, znalazła bardzo proste wyjaśnienie dla tego przywiązania. D’Andiguier nie miał już, właściwie mówiąc, żadnej rodziny. Pozostali mu tylko dalecy krewni, z którymi utrzymywał bardzo rzadkie stosunki. Był kolegą i przyjacielem lat młodzieńczych. — Ewelina tak przynajmniej mniemała — jej dziadka, Montéran’a. Przeniósł tę przyjaźń na panią Duvernay, a potem na jej córkę. Ona zaś nigdy nie łączyła pojęcia miłości z obrazem tego człowieka, którego poznała jako czterdziestoletniego przeszło mężczyznę, z siwemi włosami i twarzą postarzałą przedwcześnie. Nie podejrzewała jak głęboko zakorzenione było to uczucie rozkwitłe takiemi wspaniałemi kwiatami duszy, ani jaka rosa łez utajonych żywiła te kwiaty. Ale nie potrzeba wiedzieć przyczyn ani natury uczucia, ażeby poznać jego siłę i potęgę i odgadnąć, wobec pewnych napadów smutku, że opanowało najżywotniejszą część danego serca. Tą częścią najżywotniejszą u d’Andiguier’a — Ewelina za często przekonywała się o tem, aby mogła wątpić — było wspomnienie zmarłej przyjaciółki, której wyobrażeniem była dla starca ona. Patrząc jak trawiła go zgryzota, Ewelina, z konieczności musiała pomyśleć: „Nie widziałam go takim od śmierci mamy...”
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/278
Ta strona została przepisana.