z tem mieszkaniem jej matka. I znów na tę myśl, która powracała już uporczywiej, młoda kobieta odpowiadała w duchu: „to niepodobna, ” jak przed chwilą, ale zaprzeczenie to było już słabsze, mniej kategoryczne, mniej stanowcze. W umyśle jej wyłaniał się znów fakt znaczący, zapomniany śród tylu innych: gdy w Hyères, nazajutrz po zaręczynach wymówiła nazwisko d’Andiguier’a i oznajmiła, że napisała do niego, czyż Stefan nie okazał nadzwyczajnego wzburzenia? Czyż nie wydał się nadmiernie, nienaturalnie zaniepokojonym myślą, w jaki sposób stary przyjaciel przyjmie nowinę? Czyż nie było widocznem, że doznał ulgi, gdy nadeszła odpowiedź? A przecież nie znał wówczas ’Andiguier’a — przynajmniej nie osobiście. Ewelina była tego pewna, skoro ona sama zapoznała ich wzajemnie. Czemże działo się zatem, że mówił o nim w słowach takich dokładnych, jak o człowieku, którego się zna do głębi? Wszak ona, czyniąc owe wielkie zwierzenia staremu przyjacielowi, wypowiedziała słowa, do których narazie nie przywiązywała uwagi: „Zaledwie pana widział, a zna pana, jak ja...” Czy można przypuścić, że inna jakaś osoba zapoznała tak dobrze Malclerc’a z charakterem d’Andiguier’a i że tą osobą była pani Duvernay?
„A więc Stefan znałby ją?... Widywałby się z nią często?... Gdzie? Jak... I nie powiedziałby mi o tem? Dlaczego?... Gubię się w domysłach...
Nie, to nieprawda...”
Po tym buncie zdrowego rozsądku, jak mniema —
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/283
Ta strona została przepisana.