ła, podniosła się z szezlongu i, potrząsając głową ruchem, który nie wygnał z niej uporczywej myśli, poszła przebrać się do obiadu. Hypoteza słuszna, raz zrodzona w naszym umyśle, z taką dokładnością przystosowuje się do faktów, że niepodobna nam już odrzucać jej dowolnie. Przez cały czas obiadu, w ciągu wieczora i dni następnych, Ewelina daremnie odpychała, jako nieprawdopodobną, możliwość, że mąż znał jej matkę; cała jej siła obserwacyi była wytężona w celu chwytania najdrobniejszych szczegółów, które mogły potwierdzić to przypuszczenie, lub mu kłam zadać. Zauważyła też dwie wskazówki, które, jakkolwiek drobne, były bardzo znaczące wobec kierunku, jaki przybrały jej myśli. Ani razu przez te wszystkie dni nie dostrzegła, żeby wzrok męża spoczął znów na jednym z portretów pani Duvernay. Jak wiadomo, było ich pełno w całym domu. Gdy oko Malclerc’a spotkało teraz jeden z tych wizerunków, przesuwało się dalej, jak gdyby go nie było. Ta usilność, z jaką mąż starał się nie patrzeć już na portrety, musiała uderzyć Ewelinę tembardziej, że odpowiadała podobnemu wysiłkowi, zauważonemu u d’Andiguier’a, a zmierzającemu do unikania wszelkich rozmów o zmarłej. Dawniej nie minęła jedna wizyta przy ulicy de Lisbonne, żeby, naturalnym biegiem rzeczy, nie wymienił jej imienia i nie odnowił wspomnień, które widocznie odmładzały i rozgrzewały jego serce. Teraz każdą wzmiankę Eweliny o matce pomijał stale milczeniem. Bez przesady, ale z widocznem postanowieniem niedopuszczenia do rozmowy
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/284
Ta strona została przepisana.