jej się, że wszystko wiruje dokoła niej, że umiera. Kartki dziennika wysunęły się z jej dłoni, padła na posadzkę i zemdlała...
Gdy odzyskała przytomność, siedziała na fotelu, gdzie d’Andiguier ją posadził, mimo własnego osłabienia i bólów, sam, bez pomocy lokaja. Sam też zebrał kartki i zamknął je do szafki. Ewelina byłaby mogła mniemać, że śniła, gdyby szlafrok, zarzucony w pośpiechu przez starca, nie świadczył, że, obudzony jej okrzykiem, wyskoczył z łóżka, dążąc jej na pomoc, z tego łoża boleści, z którego zabrała klucze, strzegące strasznej tajemnicy. Spotkawszy, błędny z niepokoju, wzrok starca, Ewelina odzyskała świadomość okropnej rzeczywistości i, drżąc na całem ciele, rzekła:
— Muszę wracać... Cierpię bardzo... — Poczem, widząc, że d’Andiguier chce mówić, spojrzała na niego z przerażeniem i, szczękając zębami, głosem, ściśniętym w gardle, dodała: — Później... Nie teraz... Teraz muszę wrócić. Och! tak boli... — i ruchem rozpaczliwym przycisnęła dłoń do łona.
D’Andiguier zrozumiał, że wstrząśnienie, jakiego doznała, przyśpieszyło rozwiązanie i że macierzyństwo, od którego oczekiwał zbawienia dla tej udręczonej duszy, nastąpi niebawem, i to w jakich warunkach! Pewność niebezpieczeństwa bezpośredniego przywróciła choremu starcowi energię młodzieńczą. W ciągu kilku minut był ubrany i Ewelina przeniesiona do karety, przy pomocy służącego, którego mógł wezwać tym razem, bez obawy, że domyśli się,
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/295
Ta strona została przepisana.