...Niech ona żyje.... Minęło dwanaście dni, od chwili kiedy Malclerc wyrzucił ten okrzyk z głębi dręczonej wyrzutami duszy, podedrzwiami pokoju, gdzie żona jego miała zostać matką, a gdzie jemu wejść nie było wolno; dwanaście dni od czasu, kiedy dała życie synowi i była w niebezpieczeństwie, a jemu nie było wolno jej widzieć. Niezmordowane poświęcenie d’Andiguier’a oszczędziło nieszczęśliwemu człowiekowi drobnych przykrości, jakie mogło pociągnąć za sobą to osobliwe wygnanie go z pokoju żony. Trzeba było koniecznie uniknąć pytań, których pani Muriel nie omieszkałaby zadać. D’Andiguier udał się do lekarza. Powiedział mu, że między mężem a żoną zaszła poważna sprzeczka w przededniu rozwiązania i nakłonił doktora, żeby zabronił położnicy przyjmować gości, a wyjątkowo najwyżej jedną osobę naraz. Ten wybieg powiódł się chwilowo, ale