na sposobność bacznego obserwowania człowieka, od którego miało zależyć całe szczęście i cała niedola Eweliny. I ujrzał przy pierwszem spotkaniu mężczyznę szczupłego, wydającego się młodszym, niż był w istocie, o twarzy bardzo dlań uderzającej, gdyż przypominała mu niektóremi rysami typ czysto florencki, znajdujący się na licznych freskach jego ulubionych mistrzów. Malclerc miał sylwetkę i potrosze maskę tych postaci chudych i nerwowych, ich subtelną arogancyę i niemal brutalność delikatną; twarz raczej długą; nos prosty i krótki, usta, które byłyby zmysłowe, gdyby nie ściskała ich niejako zmarszczka zadumy. Płowy szatyn, z odcieniem rudawym, oczy miał piwne, odcinające się niekiedy jak dwie ciemne plamy na tle jasnej cery — oczy umyślnie unieruchomione, których spojrzenie wywołało w duszy Filipa wrażenie takie skomplikowane, że nie umiał zdać sobie sprawy, czy był to pociąg, czy wstręt, zapowiedź głębokiej sympatyi, czy też zdecydowanej antypatyi.
— Jakże się panu podoba? — spytała żywo Ewelina, gdy pozostali sami,
— A ja, jakże podobam się jemu? — odparł żartobliwie.
— Wie, jak bardzo pana kocham — odpowiedziała młoda dziewczyna — i już kocha pana również...
Ta miła odpowiedź dziecka, które w sposób taki naiwny okazywało odczuwaną potrzebę harmonii serca między tymi, których kochało różnemi uczuciami, ale równie głęboko, nie złudziła starca. Owym
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/61
Ta strona została przepisana.