u starego przyjaciela matki to samo postanowienie milczenia, z którem borykała się od tylu miesięcy u męża. Wrażenie to było takie niespodziewane, że ją na razie obezwładniło. I, podsuwając sama czoło ustom, które również już mówić nie chciały, rzekła tylko:
— Żegnam pana, dziękuję bardzo za to, co pan zrobił dla mnie dzisiaj.
I opuściła pokój i mieszkanie, a d’Andiguier nie usiłował nawet rozproszyć okrutnej wątpliwości, jaką wyczytał wyraźnie w jej oczach. Stał i nasłuchywał Ewelina odjechała, a to, co Filip w tej chwili odczuwał, nie było litością dla młodej kobiety, która odeszła od niego z podejrzeniem w duszy gorszem od tego, jakie z sobą tu przyniosła. Nie. Była to radość z uwolnienia się od wstrętnej komedyi, którą grać musiał. Było to dzikie uczucie ulgi, jakiego człowiek, ugodzony w najboleśniejszy i najwrażliwszy punkt serca swego, doznaje, gdy może przynajmniej cierpieć swobodnie. Po raz pierwszy w życiu ten człowiek lojalny skłamał, a raczej usiłował skłamać, mową i twarzą, zachowaniem się i całą istotą. Ale, czyż mógł powtórzyć Ewelinie rozmowę, którą miał z jej mężem i która, gdy odgłos zamykanych drzwi wchodowych upewnił go, że młoda kobieta odeszła rzeczywiście, wyrwało mu z piersi okrzyk:
— Ach! jaka ona biedna!
Pod jednym względem d’Andiguier nie skłamał.
Strona:PL P Bourget Widmo.djvu/86
Ta strona została przepisana.