dzisiaj wieczór znów uprzytomniło, z taką siłą, „biedną Antkę”, siedzącą przy kominku, u schyłku dnia, i mówiącą, jak zazwyczaj mówiła. Wystarczyła wizyta o godzinie piątej u młodej hrabiny Osinine, która jednak podobała mi się bardzo — i fakt, że wstała nagle, aby zadzwonić, mówiąc: „Niema chwili, którejbym tak nie cierpiała, jak szarej godziny...” Tak, podobała mi się, podobał mi się aksamit jej cudnych czarnych oczu, na tle cery kameliowej, podobały mi się jej dąsy i jej zalotność. Myślę, że i ja jej się podobam. Jest wolna i miłe byłoby to zajęcie przez zimę, skoro pozostanę prawdopodobnie do wiosny na Rivierze... I to niewinne jej zdanie cofnęło mnie nagle całego, przez kontrast, w przeszłość — taką minioną. Powinnaby nią być. Niestety! Nie minęła, i to tak dalece, że opuściłem nagle willę Osinine, pod wpływem tego jednego wrażenia, i zamknąłem się w tym oto pokoju, i oddaję się wspomnieniom...
...Spędziłem ten dzień rocznicy, jak każdy 4-ty grudnia od lat dziesięciu, na odczytywaniu listów, które mi po niej zostały.
Mógłbym przytoczyć z pamięci wszystkie zdania, a zdaje mi się za każdym razem, że je dopiero odnajduję... Ach! jakże słusznie żałuję tej przeszłości, i jakże naturalnem jest, że od owego czasu nie żyłem już godziną obecną, że ulegałem zawsze okropnemu wrażeniu upadku, utraconego raju, istnienia mego „ja“