Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/108

Ta strona została przepisana.

było wnosić, że ją kochał szalenie. Czyż dźwiękiem głosu chciał we własnych oczach upozorować oschłość swego serca? Czyż w słowach tych tak czułych, jak mało czułym on był w istocie, nie odzywało się nic, prócz wibracyi rozdrażnionych nerwów? Kłamał li on, czy też mówił prawdę? Gdyby nie nadmierne rozwinięcie zmysłu krytycznego, możeby wreszcie sam uwierzył w miłość swą dla Heleny, bo widok jej wzbudzał w nim chwilami szaloną żądzę cielesną. Wiedział jednak, że skoro tylko kochanka odejdzie, popadnie znów w stan moralnego przygnębienia, nieskończonego znużenia, w stan dziwnego odrętwienia, które podniecone chwilowo gorączką zmysłów — niby prądem elektrycznym — nigdy w zupełności rozproszonem być nie mogło. Helenę zaś każde słowo, wychodzące z ust Armanda, odurzało jak upajający nektar, działanie którego podtrzymywało ją w stanie ekstazy, od jednej schadzki do drugiej... A jednak nadejść musiała chwila, w której wymówionem zostało pierwsze słowo rozczarowania a Helena po raz pierwszy spojrzawszy na Armanda, nie przez pryzmat miłosnego zaślepienia, dostrzegła, jakim był w istocie, poczuła śmiertelny chłód i oschłość jego serca.
— Ach! jak jabym chciała, żebyśmy mieli dziecko, Armandzie — odezwała się, rozko-