Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/110

Ta strona została przepisana.

mandem, wszystkie prawe, szlachetne porywy jej natury zadrgały oburzeniem i odwżnie spytała:
— Czyżbyś sądził, że jestem zdolną należeć do dwóch mężczyzn?... powiedz, powiedz, mój jedyny, że nie masz o mnie tak złego wyobrażenia... Odkąd zostałam twoją kochanką, przestałam być żoną Alfreda.
— Nie jestem zazdrosnym — odparł wymijająco młody człowiek — wiem, że mnie kochasz.
— Powiedz, że nie jesteś zazdrosnym, boś pewien, że do ciebie tylko należę.
— Mogę to powiedzieć, jeżeli ci na tem zależy — odrzekł Armand, zniecierpliwiony jej naleganiem a bynajmniej nie uszczęśliwiony perspektywą przyszłego ojcowstwa, wspólnej ucieczki, słowem całego dramatu, jaki roztoczył się przed jego oczyma. W słowach jego dźwięczała tak okrutna ironia, że zrozpaczona Helena przestała dłużej nalegać.
Tego dnia Helena wróciła do domu smutna i bardzo nieszczęśliwa. Zamiast siąść do obiadu razem z mężem i z synem, udała się wprost do swego pokoju i położyła się pod pozorem choroby. Długo, długo płakała. Straszna boleść przejmowała jej serce, bo teraz dopiero pojmować zaczęła, jaka różnica zachodzi pomiędzy jej miłością a miłością Armanda.