Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/111

Ta strona została przepisana.

— Ach! — powtarzała z rozpaczą — jak on może mnie o to posądzać. Czyżby przestał mnie kochać? Głos rozsądku nasuwał jej znów te same wyrzuty, które dręczyły ją już w parę godzin po pierwszej schadzce z kochankiem: „On ma słuszność. Upadłam tak nizko, że każdy ma prawo mną pogardzać... Ale gdyby zrozumiał, że zrobiłam to dla niego, możeby sądził mnie mniej srogo“... — myślała w duchu, ściskając rękoma rozpalone ciało.
Dla charakterów namiętnych, krańcowych, nadmiar szczęścia graniczy bezpośrednio z nadmiarem rozpaczy. Pierwsza ta boleść, Heleny była przyjętą bardzo żywo, ale nie trwała długo. Rozważywszy rzecz bliżej, Helena porównała swoje zmartwienie z przyczyną, która je wywołała. Widoczny brak stosunku pomiędzy przyczyną i skutkiem okazał się dostatecznym do uspokojenia jej, tembardziej, że oczy Armanda, gdy je znowu spojrzeniem spotkała, wyrażały płomienną tę namiętność, której ogniem własne jej serce zajmowało się zawsze. Młody człowiek wybornie zrozumiał boleść, jaką sprawił kochance niewiarą swoją, rzekł więc sobie w duchu:
— Po co ją mam dręczyć? Kłamie przedemną po to jedynie, aby mi więcej podobać... i ja miałbym mieć do niej żal o to kłamstwo? Nie! to niesprawiedliwość...