Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/115

Ta strona została przepisana.

mimowoli prawie zaczynała badać, zastanawiać się nad swym stosunkiem do Armanda i powoli rozjaśniało się dla niej wiele szczegółów, których znaczenia nie pojmowała dotąd. Myśląc o strasznej nieufności ukochanego, zrozumiała wreszcie, dlaczego głuchem milczeniem odpowiadał tylokrotnie na jej miłosne wyznania. Przypominała sobie, że kiedyś opowiadała mu o swojem życiu na wsi, o dręczącem ją osamotnieniu a gdy spojrzawszy na niego rozkochanym wzrokiem, zawołała: „O! najdroższy, nie znając cię, czekałam na ciebie“! on nie odpowiedział ani słowa... on jej nie wierzył. Kiedyś znów, gdy mówiła mu o przyszłości, gdy radowała się że — tak młodzi oboje — tyle lat jeszcze miłością swoją cieszyć się mogą, on milczał... on jej nie wierzył. Raz znowu, gdy mówiła mu, że — gdyby nie wzgląd na Henrysia, chciałaby pojechać z nim daleko, bardzo daleko, on także nic nie odpowiedział... on jej nie wierzył. Ach! ta okropna, zabójcza niewiara! Ostrzegała ją teraz co chwila, na każdym kroku, choć dotąd nie podejrzewała, by cień jej nawet mógł wkraść się pomiędzy nią a ukochanego... ale nie... ona się myli może? Może Armand wierzył dopóki kochał, teraz zaś wierzyć przestaje, bo ją mniej kocha? Czyżby tak było w istocie?... Na chwilę nawet nie przypuszczała Helena, że Ar-