się myśleć, czuć głośno wobec niego Przykre te uczucia nie odstępowały jej wtedy nawet, gdy udawała się do ustronnego mieszkanka przy ulicy Sztokholmskiej.
Nie obawiała się wprawdzie zastać Armanda mniej oczarowanego jej pięknością, nie tak czułego, jak w pierwszych dniach, następujących po chwili ostatecznego oddania, mu się. O! nie, ale pocałunki Armanda, gorączkowy niemal szał, z jakim chwytał ją w swe objęcia, zaczynały teraz przejmować ją przerażeniem. Obawiała się wrażenia sprzeczności między rozkosznem uniesieniem, jakie wzbudzało w Armandzie posiadanie je ciała a widocznem znużeniu moralnem, widniejącem w zachowaniu się młodego człowieka. Zdawało się, że młody człowiek chciał rozbudzić zdrętwiałe serce pożądaniem kochanki. Urok miłosnych schadzek zniknął bezpowrotnie dla Heleny, skoro pojęła jasno okrutną tę prawdę. Chwilami z gorączkową niecierpliwością oczekiwała tych godzin, pragnąc raz jeszcze usłyszeć w głosie ukochanego te dźwięki miłosne, które niegdyś spływały na jej serce, jak balsam ożywczy i wydawały jej się brzmieniem niebiańskiem czarownej melodyi; to znów obawiała się pieszczot Armanda, w których zmysły brały więcej udziału niż serce.
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/118
Ta strona została przepisana.