Takiemi rozumowaniami Alfred starał się słumić w zarodku płomień niewiary, ogarniającej jego serce. Ale rozumowania podobne wywierały skutek zupełnie przeciwny jego życzeniom, bo myśląc o swej nieufności, coraz więcej uprzytomniał ją w swym umyśle.
Takiemi myślami zajęty, wracał pewnego popołudnia z dworca Orleans, dokąd powołały go interesa służbowe. Czas był pogodny, Alfred więc poszedł dalszą drogą i wstąpił do ogrodu des Plantes, chcąc użyć dłuższej przechadzki. Rzuciwszy wzrokiem w głąb alei, dostrzegł wśród drzew z liści ogołoconych mężczyznę i kobietę, prowadzących ożywioną — jak mu się wydało — rozmowę. Kobieta przypominała ruchami Helenę, mężczyzna — Armanda.
— Tak, nie ulegało wątpliwości, to oni!...
Rozpoznawał dokładnie zręczne, swobodne ruchy żony; nieco ociężały chód jej towarzysza przypominał mu długie spacery, odbywane wspólnie w ogrodzie pensyonatu. Ale dlaczegóż to spotkanie ostrym bólem ścisnęło jego serce? Wszak przechadzka Heleny z Armandem była rzeczą zupełnie naturalną i niewinną. Ludzie mający złe zamiary nie przychodzą do publicznego ogrodu... Szli obok siebie, młody człowiek nie podawał nawet ręki swej towarzyszce!... Tak. Ale dla-
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/136
Ta strona została przepisana.