Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/139

Ta strona została przepisana.

stępowały mu na czoło. Noc zapadła, noc pochmurna, zimna, konanie światła dziennego wydawało mu się podobnem do konania wiary jego i miłości. Stanął wreszcie przed domem... w bramie... u drzwi mieszkania. Nie pytając lokaja, czy pani wróciła, udał się wprost do jej pokoju i nieśmiało do drzwi zapukał.
W odpowiedzi rozległ się dźwięczny głosik Heleny: „proszę wejść“.
Stanąwszy przy niej, Alfred mimowoli rzucił wzrokiem na jej obuwie, noszące na sobie ślady piasku i kurzu. Ach jakżeby pragnął zadać jej choć jedno pytanie! Instynktowo jednak pojął bezsilność zazdrości. W jakim celu rozpoczynać z kobietą, którą się podejrzewa, rozmowę, tyczącą się tychże podejrzeń? Przecząca jej odpowiedź uspokoić go przecież nie może, ponieważ wierzyć jej przestał.
— Zkąd wracasz tak późno? — łagodnie zagadnęła Helena.
Nie! kobieta, dopuszczająca się kłamstwa i zdrady, nie może mieć tak pięknych oczu, tak anielskiego uśmiechu!...
— Zgadnij... — odrzekł Alfred spokojniej, pewien że żona zda mu sprawę ze swojej przechadzki.
— Wracam z Auteuil — dodał po chwili, nie doczekawszy się żadnej odpowiedzi.