Z niezachwianym spokojem palił cygaro a ilekroć dym z ust wypuszczał, pokazywał zęby drobne i krzywo osadzone, co — jak powiadają — ma być niezawodną oznaką okrucieństwa.
Przyglądał się Chazelowi pieszczącemu się z żoną, która stała ze spuszczonemi oczyma, nie śmiejąc podnieść ich na Armanda. A jednak gdyby wzrok ich spotkał się na chwilę, młody człowiek dostrzegłby w oczach Heleny, nie wyraz cierpienia, lecz nie dającą się określić mieszaninę ironii i ciekawości.
— Tak jest — odezwał się Alfred, w odpowiedzi na niemy wyrzut, malujący się na twarzy Heleny — wiem o tem, że nie uchodzi całować się publicznie, ale Armand wybaczy mi łaskawie. Do widzenia — dodał, podając rękę przyjacielowi. — Postaram się wrócić za godzinę najdalej. Wszak zastanę cię jeszcze, nieprawdaż?...
Młody baron i pani Chazel zostali sami. Oboje milczeli przez chwilę, żadne nie ruszyło się z miejsca, tylko Helena śmiało już teraz patrzyła w oczy Armandowi, który uśmiechem odpowiadał na to spojrzenie, osłaniając się nieustannie chmurami dymu. Wkrótce rozległ się pod oknami turkot powozu, uwożącego Alfreda. Wolnym krokiem Helena podeszła do fotela, na którym siedział Armand, zręcznym ruchem wyjęła mu z ust cygaro i rzuciła je w ogień. Następnie
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/14
Ta strona została przepisana.