Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/149

Ta strona została przepisana.

„Od wczoraj“.
Och to kłamstwo! ohydne, bezczelne kłamstwo!... I raz jeszcze przed tym czysto spekulatywnym umysłem stanęła konieczność natychmiastowego działania. Całą siłą myśli pracował nad rozwiązaniem pytania.
— Czy ona go kocha? czy nie? Zkąd się o tem dowiedzieć? Od niej? Od niego?
I nagle w umyśle Alfreda powstała myśl porozumienia się otwarcie z dawnym kolegą, jął przeto rozważać wszelkie argumenta, przemawiające za tym zamiarem, który czyniąc zadość poczuciu konieczności działania, pozwalał odroczyć na kilka godzin tę chwilę stanowczą. Wyjaśnienie otrzymane w podobny sposób oszczędzało mu wielu przykrości, jakie wynikłyby niezawodnie z rozmowy z Heleną. Jeżeli żona jego nie kocha Armanda, wszystko pozostać może jak dawniej, bo ona nie dowiedziałaby się nigdy o niesłusznych posądzeniach męża i o poczynionych przezeń krokach. Jeżeli zaś Helena stała się istotnie winną wiarołomstwa, łatwiej mu będzie wydobyć to zeznanie od przyjaciela, w prawość którego wierzył niezłomnie. Bo przecież Armand nigdy dotąd przed nim nie skłamał. Cóż mógł odpowiedzieć na słowa Heleny, na te słowa tak banalne a jednak tak okropne dla Alfreda: