siła się orzeźwiająca woń perfum, tak dobrze, niestety! znana Alfredowi. Szlafroczki, które Helena przywdziewała każdego rana i w których uwydatniały się klasyczne kształty jej ciała, pachniały także tą samą wonią. Fakt używania przez Helenę i Armanda tych samych perfum, wystarczał w takiem usposobieniu umysłu, w jakiem się Alfred obecnie znajdował, by uspokajający wpływ wspomnień dzieciństwa — znów rozwianym został przez niejasne, bolesne podejrzenia, które targały sercem jego dnia poprzedniego i przez noc całą. Spojrzał prosto w oczy przyjacielowi, ale ten zdawał się wyłącznie zajęty czynieniem przygotowań do śniadania. Kamerdyner przysunął do kominka mały stoliczek, postawił na nim srebrny imbryk, sucharki, miód i masło.
— Podaj drugą filiżankę dla pana Chazel — rozkazał Armand.
— Pan Alfred nie będzie pił herbaty — zapewnił służący.
— Powolisz zatem... — podjął Armand tonem żartobliwym.
Usiadł, nalał do filiżanki trochę esencyi, dopełnił wodą gorącą, a zajęty przyrządzaniem aromatycznego napoju, zdawał się zapominać zupełnie o obecności przyjaciela. Czyż człowiek, na sumieniu którego ciąży
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/154
Ta strona została przepisana.