Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/173

Ta strona została przepisana.

troskliwie unikają wszelkich przeszkód, Armand ulegał bez oporu wymaganiom rozkochanej Heleny. Chcąc oszczędzić sobie drobnych przykrości, wziął on rozbrat z wieloma dawnemi przyzwyczajeniami. Odmawiał zaproszeniom na obiady, odwlekał składanie zaległych wizyt, pokazywał się coraz rzadziej w klubie przy ulicy Królewskiej, gdzie dawniej bywał codziennym niemal gościem.
— Znikłeś zupełnie z horyzontu... Myśleliśmy, żeś wyjechał... Przyznaj się, zmienny motylu, jakież to szczęście ukrywasz teraz przed nami... Takiemi słowy witali go wszyscy prawie dawni znajomi, spotykani na ulicy, we drzwiach restauracyi lub w korytarzach teatralnych.
Posądzenia te z początku pobudzały go do śmiechu, z biegiem czasu jednak zaczęły wzbudzać w nim żal za dawnem życiem. W miarę jak wskutek przyzwyczajenia przyjemność posiadania Heleny słabła, stawała się chlebem powszednim, przypominał sobie z utęsknieniem światowe rozrywki z czasów swobody, rozrywki, które znów wydawałyby mu się śmiertelnie nudnemi, gdyby do nich powrócił. Suma różnorodnych odcieni tych wrażeń sprawiała, że stosunek z Heleną zaczynał mu już ciężyć nawet przed zajściem, którego okrutne wspomnienie prześladowało go obecnie. Tembardziej zaś po rozmowie