Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Uporczywe milczenie Heleny drażniło go mimowoli. Oparta o poręcz jego fotela, z ustami nawpół otwartemi, jakby jej tchu w piersiach brakło, Helena śledziła na twarzy kochanka przelotnego choćby błysku miłosnego wzruszenia. Ale niestety! w twarzy tej nie dostrzegała nic prócz chłodnej rozwagi, z jaką ludzie obliczać zwykli stan interesów materyalnych. Głos jego szczególniej — głos, którego najsubtelniejsze odcienia znane mi jej były — głos, który przenikał zawsze do najtajniejszych zakątków jej serca — ach, głos ten brzmiał ostremi metalicznemi dźwięki. A zatem nowy epizod dołączonym być musi do długich dziejów jej męczeństwa, do wszystkich katuszy, jakie znosiła przykuta do bezdusznego trupa, który nie zadrżał nawet wtedy, gdy ona wiła się z boleści. Jednak na zapytanie: „Czy mam słuszność“? — odparła głosem od niepokoju drżącym:
— Być może... znasz się na tem lepiej odemnie. Radabym wiedzieć, jakie ztąd wnioski wyprowadzasz? — dodała z ciężkim wysiłkiem.
— Przyrzeknij mi najprzód, że postarasz się zrozumieć właściwie to, co ci chcę powiedzieć — odparł Armand — wierzaj, że pragnienie twojego szczęścia jest główną pobudką mych czynności. Wszak nie wątpisz o tem?...