martwego... choćby mu przyszło świadomość tę życiem przypłacić!...
— Sądzę — odparł Armand — że lepiej odemnie wiesz, dlaczego tego uczynić nie mogę. Zapominasz o twojem dziecku, Mężczyzna może uwieść cudzą żonę, ale dziecku — zabrać matkę — nigdy!
— Ach! — wykrzyknęła Helena — dlaczego nie mówisz otwarcie, że mnie już nie kochasz. Po co te frazesy, te wykręty? Czy sądzisz, że nie znajdę odwagi spojrzeć w oczy najsmutniejszej nawet rzeczywistości? Przysięgam ci, Armandzie, że stokroć mniejszem okrucieństwem byłoby powiedzieć mi wszystko odrazu. Wyznaj, że mnie kochać przestałeś, ja cię zrozumiem, nie zachowam żalu do ciebie... odejdę sama ze swoją boleścią... Boleść przez ciebie zadana, będzie mi ostatnią po tobie spuścizną... Ale — jeżeli mnie kochasz — nie zostawiaj mnie w tej strasznej niepewności! nie mów tak chłodno, tak obojętnie o rozłączeniu się ze mną!... Boże mój! jak ja cierpię!
Wzruszenie wykrzywiało jej usta, tamowało oddech, z oczu jej trysnęły duże, ciężkie łzy i toczyły się po policzkach, zostawiając za sobą palące ślady.
— Dramat dochodzi do kulminacyjnego punktu — pomyślał Armand, którego łzy kochanki drażniły a nie rozrzewniały. Nie
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/185
Ta strona została przepisana.