wczoraj, Alfred mówił mi nietylko o swojej zazdrości... okazał mi tyle szacunku, tyle przyjaźni, że się to słowy wyrazić nie da... Posądzał mnie a jednak przyszedł do mnie z otwartemi rękoma. W sercu jego niema cienia goryczy, cienia brudnej żądzy... zadziwia ono wzniosłością uczucia, szlachetnością, serdeczną przyjaźnią... Nie, Heleno, nie mogę dłużej oszukiwać tego człowieka, musiałbym zanadto sobą pogardzać...
— A ja? — wykrzyknęła Helena, zrywając się z fotela. Pochwały męża, głoszone przez kochanka, odebrały jej moc panowania nad sobą... wściekły gniew miotał jej sercem — czyż ja mało ofiar poniosłam dla pozyskania twej miłości? Czy sądzisz, że natura obdarzyła mnie wrodzoną umiejętnością kłamamania i zdrady? Zastanowiłżeś się choć chwilę nad tem, czy godzi się namawiać mnie do oszukiwania tego uczciwego człowieka, tego ukochanego przyjaciela wtedy, gdy miałeś ochotę pobawić się ze mną?... Ach! nie wstydziłeś się niczego dla mnie, a teraz wstyd ci dla ciebie! Zabraniam ci mówić o honorze, o zdradzeniu zaufania, nie masz do tego prawa, bo cała wina ciąży na tobie, tak — na tobie tylko. Wszak sam błagałeś, abym ci się oddała? Tak? Czy nie?
— Przepraszani cię bardzo — odrzekł Armand — nie zmieniajmy postaci rzeczy. Ko-
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/187
Ta strona została przepisana.