samą porzucić... odjechać... napisać pięć lub sześć obojętnych listów... i koniec! Na swoje usprawiedliwienie masz przecież tak piękne frazesy jak: wiedzieliśmy, co robimy — ona nie jest młodziutką panienką... każde z nas posiada już pewne doświadczenie. Ciekawam bardzo — dodała z bolesną ironią, jaką wywołuje gniew niepomierny — co właściwie chciałeś powiedzieć przez to ostatnie zdanie?
— Po co? — zapytał.
— Żądani tego — zawołała gwałtownie — sądzę, że mam prawo dowiedzieć się, co przynajmniej myślisz o mnie?
— Zmuszasz mnie do powiedzenia ci tego, czego później gorzko żałować będziesz — odrzekł Armand — czy myślisz, że ja nie znam twego życia?
— Mego życia? — wykrzyknęła Helena, skamieniała z osłupienia, które wydało się młodemu człowiekowi przerażeniem, spowodowanem tak niespodziewanem odkryciem.
— Chcesz faktów? — zapytał z goryczą — dobrze więc: czy zapomniałaś o twoim stosunku z panem de Varades?
— Ach! — jęknęła Helena — jesteś nikczemny... z panem de Varades!... — przesunęła ręką po czole jakgdyby chciała odpędzić od siebie duszącą nocną zmorę — błagam cię, Armandzie, powiedz, że w to nie
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/189
Ta strona została przepisana.