chunku ani z niej, ani z przyszłości... O teraźniejszość zaś jestem spokojny, znam cię dosyć, by wiedzieć, że nie należysz do kobiet, które miewają dwóch kochanków jednocześnie.
— Przeświadczenie twoje zaszczyt mi przynosi — odrzekła zamarłym prawie głosem.
Bladą była jak trup. Egoizm i lodowaty chłód ukochanego, przejmowały ją takiem przerażeniem, że łzy nawet w oku nie miała. W tej chwili jednego tylko pragnęła: odejść raz na zawsze od tego człowieka, nigdy już więcej nie ujrzeć tych oczu, tych ust — ust, które tak kochała a które ciągle, zawsze kłaniały miłosne wyznania. Zawsze! bo Armand od pierwszego dnia uwierzył w jej hańbę, nie mając żadnych dowodów! Machinalnie włożyła okrycie, obwiązała kapelusz woalką.
— Żegnam cię — wyszeptała; oburzona, rozpaczą miotana, nie czuła się zdolną do przedłużania jeszcze tej rozmowy.
Armand nie pragnął również zatrzymywać jej dłużej, skłonił się w milczeniu i odprowadził ją do drzwi wchodowych. Żadne z nich nie odezwało się już ani słowem. Gdy drzwi zamknęły się za Heleną, Armand wrócił do saloniku, gdzie przewrócony fotel stanowił jedyny ślad pozostały po tragicznej scenie, jaka się tu odegrała.
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/191
Ta strona została przepisana.