kietką... i ona znajdzie kochanków. Tak jest, kochanów. Z dziwnem rozdrażnieniem powtarzała w myśli ten wyraz, bo przed oczyma jej znów stanął obraz ukochanego niegdyś człowieka, a serce jej ściskał gwałtowny, dojmujący ból. O nie! pomiędzy sobą a tą twarzą, pomiędzy swojem sercem a wspomnieniem ukochanego, potrafi ona położyć inne twarze, inne wspomnienia! Jak on śmiał tak ją oszukać!... Zdawało jej się chwilami, że nienawidzi go z całego serca. Wszystkie jej żale, wszystkie urazy do dawnego kochanka potęgowały się w rozgorączkowanym umyśle, złorzeczyła jego pamięci, przeklinała chwilę, w której stanął na drodze jej życia. Czyż całe postępowanie Armanda w ich stosunku nie nosiło cechy równie wstrętnego jak powszedniego wyrachowania? Gdy błagał, aby mu się oddała pod pozorem, że nie uwierzy w jej miłość, dokąd odmawiać mu będzie tego ostatecznego dowodu — czynił to dlatego jedynie, żeby nie doznać niepowodzenia tam, gdzie inny cel osiągnął! A może i zazdrość Alfreda była także kłamstwem, zmyślonem przez niego dla usprawiedliwienia zerwania? Przez tyle czasu ukrywał swe posądzenia o panu de Varades, by bryzgnąć jej w twarz tem nazwiskiem w ostatniej chwili, nie dając jej czasu do usprawiedliwienia się! Powinna była stanąć
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/205
Ta strona została przepisana.