oddalił się, nie śmiejąc przypomnieć jej obietnicy tańczenia z nim następnego walca.
Po chwili, Helena rzuciła się w wir tańca w objęciach pana de Varades.
Piękną była nad wyraz w tej chwili, gdy rumieniec gorączki krasił jej lica, nadając im odcień zbliżony do barwy sukni, stanika i jedwabnych pończoszek. Muszki na policzkach przylepione, czarne oczy i do białości doprowadzone włosy przyoblekały ją majestatycznym wdziękiem, który łechtał uczucie miłości własnej młodego człowieka i budził żądze oddawna w sercu jego uśpione.
Pan de Varades rozmawiał ciągle, tańcząc. Helena słuchała, lecz — o dziwna sprzeczności! — z myśli jej nic schodził ani na chwilę obraz Armanda.
— Gdyby on zobaczył mnie teraz — mówiła w duchu — posądzenia jego zamieniłyby się w pewność tryumfu... ho! cóż mnie to obchodzić może?...
Ta niepojęta potrzeba działania sprzecznie z głosem własnego serca, potrzeba, którą powierzchownie sądzący ludzie zowią „rozpaczą zawodu“, potęgowała się w tej chorej duszy do istotnego obłędu. Z uprzejmym uśmiechem Helena słuchała tego, co mówił de Varades. Ten dostatni, dość zręczny, by odgadnąć, że coś niezwykłego dzieje się w umyśle pani Chazel, a zarazem zanadto
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/217
Ta strona została przepisana.