łen pogardy, raz jeszcze usłyszeć głos, mówiący szyderczo:
— Czy myślisz, że nie znam twego życia?
— Ach! — wołała, rzucając się na łóżko z dzikim krzykiem zranionego zwierzęcia i drżącemi rękoma ściskała rozpalone czoło.
Nad rankiem usnęła niespokojnym, kamiennym snem. Wstawszy koło dziewiątej, zajęła się leniwie codzienną domową robotą, podczas gdy umysł jej błąkał się w innych krainach. Czuła się niewymownie znużoną, doznawawała takiego wrażenia, jakgdyby wszystkie jej człoki obumierały powoli. Gdy po śniadaniu wróciła do swego pokoju, ręce jej machinalnie niemal sięgnęły do szkatułki, w której chowała zwykle listy Armanda. Przerachowała wszystkie... było ich zaledwie piętnaście... najdłuższe z nich zajmoway dwie stronice. Zaczęła odczytywać je po kolei, jak to czynić zwykła codzień prawie, lecz oschłość ich wydała jej się teraz widoczniejszą niż dotąd. Można było wymienić wszystkie zdania w listach tych zawarte, nie wystawiając na szwank imienia kobiety, do której były pisane; ani jedno zatem nie było kreślonem w chwili uniesienia, pod wrażeniem potrzeby wylania na papier uczuć, przepełniających serce. Ach! niegdyś w naiwności ducha wierzyła, że pisał tak, szanując jej spokój i całem sercem wdzięczną mu
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/221
Ta strona została przepisana.