ści, ani szlachetności nie mogły sprawić, by z bolesnem wzruszeniem nie myślał o tej łagodnej i tkliwej kochance, która kłaniała dlatego jedynie, by sobie miłość jego zaskarbić. Wprawdzie więcej niż kiedykolwiek wierzył w dawny stosunek Heleny z tym panem de Varades, o którym opowiadał mu Lucyan Rieume. Najoczywistszym dowodem prawdziwości jego posądzeń wydawał mu się sposób, w jaki Helena przyjęła to oskarżenie. Spuściła oczy zarumieniona, cios ten jak grom w serce jej uderzył. Ale gdyby nawet Helena miała dawniej dwóch, trzech, kochanków, jakież on miał prawo oburzać się na nią? Czyż przez cały czas trwania ich stosunku postępowanie jej nie było nacechowane najwyższą prawością, do jakiej są zdolne podobne uczucia? Czyż dostrzegł w niej kiedykolwiek najlżejszy choćby cień zalotności dla innych! Czyż dała mu choć na chwilę powód do zazdrości, jaką kobiety światowe — wybredniejsze od ulicznic pod tym względem — nie wahają się wzbudzić w kochanku dla błahych pobudek próżności, dla podobania się ludziom głośnego imienia i sławy? Nie, postępowanie Heleny z nim wolnem było od podobnych zarzutów. Skonstantowanie tego faktu było mu rozkoszą i boleścią zarazem: bo łechcąc mile uczucie miłości własnej, uprzytomniało mu dokładniej
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/230
Ta strona została przepisana.