Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/234

Ta strona została przepisana.

nowa podróż... W końcu tego miesiąca muszę być w Londynie...
— Próżno się pan usprawiedliwiasz — przerwała Helena. — I pocóż byś pan przyszedł do nas? Żeby mnie nie kompromitować? Uwalniam pana od tej delikatności... Żeby raz jeszcze powtórzyć, że mnie nie kochasz, że nie kochałeś nigdy... żeby wiedzieć, ile cierpię? Nie jesteś potworem... Wszystko, co było do powiedzenia między nami, powiedziałeś pan już. Nie obawiaj się — dodała z nerwowym uśmiechem — nie przyszłam tu po to, aby raz jeszcze rozpocząć ostatnią naszą rozmowę...
Umilkła, jakgdyby słowa, które teraz powiedzieć miała paliły usta jej, spalone gorączką, trawiącą ją przez tyle nocy. Mówiła w sposób tak ostry i surowy zarazem, że młody człowiek uczuł się zaniepokojony. Widząc ją wchodzącą do pokoju, przygotował się na scenę gorących próśb opuszczonej kochanki, która przychodzi błagać o jedną choćby godzinę dawnego szczęścia — a oto spokojny, uroczysty niemal głos Heleny, głos, w którym nie dźwięczała ani prośba, ani nadzieja, zwiastował oznajmienie wiadomości, która — dla niej przynajmniej — musiała byś wysoce tragiczną. Czyż przyszła powiedziedzieć mu, że zostanie matką? A może w przystępie skruchy wyznała wszyst-