wzrokiem, w którym błyskawice gniewu w łzach tonęły i z głośnym krzykiem osunęła się na podłogę. Pierś jej podnosiła się długiem, przeciągiem szlochaniem, podobnem do monotonnego, głuchego jęku, konającego zwierzęcia. Ostatnia ta skarga dźwięczała echem wszystkich stłumionych niegdyś westchnień, którym z piersi wyrwać się nie dała. Krzyk ten wypowiadał męczarnie, jakie znosiła, konając przez tyle dni i nocy. Jeżeli na widok cierpienia Alfreda, Armand poczuł w sercu uczucie litości nad cierpieniem bliźniego, o ileż silniej uczucie to ogarnęło go teraz, wobec boleści tej kobiety, u stóp jego leżącej! Kruche a jednak potężne więzy, łączące go z tą zwyciężoną istotą, więzy cielesnego pożądania, przykuły go do niej z nową siłą. Pewien był, że zupełnie już o niej zapomniał a jednak pod wpływem bezwiednej niemal zazdrości i fizycznego współczucia, serce jego zadrgało znów dla niej uczuciem, do którego nie sądził się już zdolnym. Uniesiony namiętnością, rzucił się na kolana, podnosząc ją z taką czułością, jakgdyby była jeszcze jego kochanką.
— Helenko — prosił — uspokój się... przez litość nademną, nie płacz tak rzewnie... podnieś się...
Helena usłuchała i wstawszy z trudnością, podniosła ku niemu łzami zamglone oczy.
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/239
Ta strona została przepisana.