Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/264

Ta strona została przepisana.

— Czyż to moja wina, że ja w niego nie wierzę? — dodawał w duchu. — Prawdziwym zbawcą byłby ten tylko, ktoby zbawił niewiernych, odstępców, zbuntowanych, tych nawet, którzy nie żałują za winy popełnione — bo ci najwięcej godni litości!... Nie! niema zbawienia a Chrystus krew swą wylał napróżno...
I ujrzał wtedy życie jako wytwór niszczącej i ślepej konieczności — siły złoczynnniej, która pcha istoty do wzajemnej zatraty. Prostytucya — wśród warstw najniższych, cudzołóztwo — u szczytu drabiny społecznej, oto wynik najwznioślejszego z uczuć ludzkich, miłości! Cywilizacya jest niby olbrzymią orgią, przy której najśliczniejsze są dania, najkosztowniejsze wina, najtłumniejsi biesiadnicy; ale gdzież znajdą mistyczny chleb odkupienia ci, którzy przebaczenia łakną?... A orgia szumi i huczy, kobiety podają owoc purpurowych ust swoich, olbrzymi hymn wesela unosi się nad urojeniem, co chwila jeden z biesiadników stacza się pod stół, spiorunowany przez śmierć, która na los szczęścia ofiary swoje wybiera; na jego miejsce staje inny a staje tak prędko, że nie można zauważyć nawet zniknięcia poprzednika i radość ulatuje nad czołami, uśmiecha się w oczach wszystkich. Radość? Byle tylko nie myśleć o własnej swojej nie-