Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/268

Ta strona została przepisana.



X.

Jakże uroczo i zalotnie przedstawiał się Paryż, gdy Armand nazajutrz po swoim powrocie dążył na ulicę de la Rochefoucauld. Druga po południu biła na zegarze; leciuchny wietrzyk kołysał gałęzie drzew na Polach Elizejskich; powozy toczyły się szybko; jasne powietrze podnosiło urodę przechadzających się kobiet. Ale w duszy Armanda głębokie panowały ciemności. Zdawało mu się, że dawne wspomnienia powstają z bruków ulicznych i towarzyszą mu posępnym orszakiem, szczególniej zaś wspomnienie mroźnej, zimowej nocy, gdy szedł pieszo tą samą aleją, w przeddzień pierwszej schadzki z Heleną. Niecały rok upłynął od owej pory. Czas mknie szybko, unosząc z sobą rękojmię szczęścia ludzkiego! Zapewne smutnoby mu było umrzeć owej nocy, ale smutek ów byłby innym od tego, który dziś serce mu przygniatał; ale uznawał, że dzisiejszy smutek czystszym był, lepszym od dawnego. Dziś już nie śmiał postąpić tak jak wówczas. Czyż dręczące go wyrzuty sumienia uczyniły go czystszym? Czy w boleści kryje się źródło