Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/272

Ta strona została przepisana.

lej — zmieniłam się bardzo... chorowałam... ale chciałam żyć, dla mego syna... i dla pana także, żebyś nie miał tego na sumieniu... Podczas tylu nocy w gorączce myślałam ciągle o panu!... Nie, nie jesteś pan winien, jeżeli nie mogłeś mi uwierzyć... Bóg wie, jak szczerze pana żałowałam!...
Z niewymowną wdzięcznością słuchał tych słów przebaczenia, wychodzących z ust kobiety, która łez tyle wylała nad jego niesprawiedliwością. Przebaczenie to, pochodzące od jego ofiary, zmniejszało na chwilę ciężar wyrzutów, które mu taką męczarnię sprawiały i z akcentem głębokiego wzruszenia odrzekł:
— Pani tyle wycierpiała z mego powodu!
— Nie wyrzucaj pan sobie tego — odparła z tą anielską słodyczą, która wywierała na nim tak smutne a zarazem pocieszające wrażenie — smutne, bo słodycz ta była oznaką moralnego złamania; pocieszające, bo ten balsam litości orzeźwiał najtajniejsze zakątki zbolałego jego serca — tak — mówiła dalej — cierpienie to ocaliło mi życie, oto skłoniło mię do zastanowienia się nad sobą. Kiedyśmy się rozstali po raz ostatni, wróciłam tu jak szalona, leżałam chora przew wiele dni a ciągle widziałam przed sobą człowieka, którego oszukałam, patrzącego na mnie tak smutnym a tak przywiąznym wzrokiem! To, co cierpiałam, nauczyło mnie rozumieć cudze