Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/30

Ta strona została przepisana.

godnym ruchem ręki. Może skutkiem przeciwieństwa, zachodzącego między gwarem i ruchem ulicznym a ciszą małego saloniku, Armand czuł się w tej chwili niewypowiedzianie smutnym. Przed oczyma stał mu ciągle obraz Alfreda, tulącego do siebie Helenę, Czyżby to miała być zazdrość? Nie. I znów wracały wspomnienia dziecinne — tylko wyraźniejsze niż przed chwilą — przypomniał mu się Chazel, ubrany w mundurek zakładu Vanaboste. Biedny Chazel! Ubogim był jeszcze w owych czasach. Dla reklamy swego zakładu dyrektor przyjął go jako stypendystę a raczej jako maszynę do otrzymywania nagród konkursowych. Ileż to razy w kramiku utrzymywanym przez stróża dla uczniów, Armand płacił zaległe rachunki przyjaciela: cukierki, osmarzane kasztany i tak zwane paryskie kremy t. j. tabliczki czekolady napełnione wewnątrz gęstym i słodkim likworem! Od czwartej klasy szli ciągle razem, a wróciwszy do zakładu po oblężeniu Paryża, razem przebyli smutne dni komuny. Następnie Alfred wstąpił do szkoły politechnicznej. Sztywny, niezgrabny, niepomiernie śmiesznie wyglądał w wojskowym mundurze, z wiecznie krzywo przypasaną szablą, w kapeluszu włożonym na bakier; z twarzą poprzerzynaną szramami od cięć brzytwy. W niedziele i środy od-