ni, pomimo coraz to bliższych wystrzałów, pomimo świstu kul, odbijających się o mury najdalej o sto kroków od pensyonatu, żaden z nas nie miał jasnego poczucia rzeczywistości. Niebezpieczeństwo wydawało nam się czemś odległem, nieokreślonem, fikcyjnem niemal. Rozmawialiśmy o naszem dzieciństwie. Alfred mówił mi, ze tu nawet, w tym zakładzie, czuł się szczęśliwym; ja zaś, po raz pierwszy w życiu otworzyłem przed nim swe serce, że ja także wolę to więzienie od domu mego opiekuna, chciwego, samolubnego starca.
Podczas naszej gawędki huk wystrzałów daje się słyszeć coraz bliżej. Gmach Panteonu stoi niewzruszony... Nagle rozlega się przeraźliwy krzyk jednego z kolegów, który stał na straży w oknie, niepomny, że kula trafić go może: „strzelcy już są na naszej ulicy!...“ Była to najokropniejsza chwila Słowa uwięzły mi w gardle, serce młotem biło w mych piersiach. Grożące niebezpieczeństwo nie zachwiało mego spokoju, ale straciłem siły wobec brutalnego, dokonanego faktu... Wystrzały broni rozlegają się tuż pod domem, słychać, gwałtowne dobijanie się do drzwi, które trzeszczą i jęczą... Ten sam uczeń, który z taką zimną krwią proponował wysłanie dziedzińca materacami, pada ze strachu na ziemię, ujrzawszy przed sobą
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/43
Ta strona została przepisana.