Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/48

Ta strona została przepisana.

podobam się... i dziś rano dopiero od niej wyszedłem...
O zmysłowa rozkoszy, gdy nadmiar myśli upojenia zwierzęcego nie psuje! O uroku, jaki roztaczają bachantki, uważane jako szafarki rokoszy, która serca nie szarpie! — Nie pytać samego siebie czy się kocha, czy się jest kochanym, nie pytać jak i kiedy i zkąd się to wzięło, nie porównywać doznawanego wrażenia z jakimś idealnym typem uczucia, który się spostrzega w chmurach marzeń, który się przeczuwa, której oczy byłyby to oczy mego dawnego marzenia, oczy które się przeczuwa, które znam oddawna, a których nigdy nie spotkałem... żeby mi przysięgą zaręczyła, że to życie było tylko przykrym snem... potrzebaby, żeby ta kobieta mogła mi powiedzieć wszystko i żeby to wszystko tem mi ją droższą czyniło, wtedy dopiero mógłbym pokochać!...

Czerwiec 1879. Paryż.

Śniadanka, kolacyjki — kolacyjki, śniadanka. Bale i schadzki — schadzki i bale! Ach! jakże czczem moje życie! Nic mnie nie bawi, nic nie zajmuje, nikogo nie kocham!... Widok istot żyjących nie wzbudza w mojem sercu nic, prócz bezgranicznej litości, bo każdy, kto żyje, cierpi, lub cierpieć będzie.