Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/55

Ta strona została przepisana.

pisz, znajdzie się drugi!... Ona — kokietka, ja — rozpustnik, dobraliśmy się wybornie“...
Nerwowy uśmiech przemknął po jego twarzy... pamiętał dobrze, jaką pogardą odpłaciciłą mu niegdyś kobieta której nie shańbił, ulegając głosowi sumienia. Z całego zastępu dawnych porzuconych kochanek, ona jedna pałała ku niemu nienawiścią. Zegar wydzwaniał godzinę: „Druga — pomyślał — czas spać, jutro muszę wstać wcześnie i uśmiechnąć się do Palmyry, aby mi ustąpiła swego mieszkania, tak jak za dawnych czasów pani de Rugle. Muszę zostać silnym, świeżym!... inaczej Helena gotowa żałować pana de Varades“. Nie upłynęło pół godziny, a Armand, oparłszy głowę na ręku, spał już cichym, spokojnym snem niewinności! Ach! gdyby zmarli rodzice mogli powstać z grobu i spojrzeć nań w tej chwili, jakiemż uczuciem zabiłoby ich serce... wzgardy? czy współczucia?...