Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/59

Ta strona została przepisana.

mów ojca, który z zasady dawał mu tylko nauczające książki; Henryś miał oczy Alfreda, tę samą niezgrabność ruchów, po matce wziął tylko czoło i usta. Helena psuła go teraz więcej niż dawniej, bo jasno zdawała sobie sprawę ile on tracił na tem, co ona innemu oddała... Dziecko bawiło się wesoło, czasami tylko zukradka spoglądając na matkę, która nagle z ciężkiem westchnieniem zmięła w dłoni kawałek papieru i rzuciła go w ogień. Nie miała siły patrzeć dłużej na list Armanda. Napróżno siliła się przekonać samą siebie, że list „ukochanego“, utrzymany w grzecznym lecz obojętnym tonie dowodził tylko ostrożności z jego strony... ostrożność ta mrozem ścinała jej serce. W takim stanie rozdrażnienia, w jakim znajdowała się obecnie, potrzebaby jej było listu, którego każdy wyraz tchnie uczuciem, pieszczotą, miłością... Czerwone, ogniste języki ogarnęły zewsząd; pomięty list i kopertę, a dziecko, zostawiwszy krzesła na środku pokoju pobiegło do matki, by przypatrzeć się płonącym papierom.
— Czemu się mój pieszczoszek przygląda? — zapytała Helena.
— Zakonnicom, mamuniu.
Tak bowiem nazywał Henryś jasne punkciki, migające po czarnym zwęglonym papierze. Dowodził, że to przerażone zakonni-