ce, szukające ratunku wśród murów płonącego klasztoru.
— Spójrz tylko, manio, jak one się śpieszą, jak się boją! O! tu jedna, tu znów druga... Już już zawalił się klasztor... Żadna nie ocalała...
Pani Chazel nie mogła słuchać wesołego szczebiotania dziecięcia. Cała ohyda jej położenia uwidoczniała się w tym drobnym, nic nie znaczącym fakcie: jej własne dziecko bawiło się listem, w którym kochanek naznaczył jej godzinę pierwszej schadzki. Całem sercem pragnęła rozgraniczyć na zawsze obowiązki macierzyństwa, którym wierną chciała pozostać, od nowej namiętności, której ulegała powodowana uczuciem od rozsądku silniejszem, uczuciem tak dla niej samej niezrozumiałem, a jednak tak poteżnem! Czyż rozgraniczenie to było stanowczo niemożliwem, jeżeli to wszystko, co ona rozdzielać pragnęła, zaczynało się wikłać, kojarzyć od pierwszego już dnia?
— Niech Henryś pójdzie się bawić z Rozalią — odezwała się wreszcie — mamusię głowa boli...
Rozalia była boną chłopczyka. Panna służąca, kucharka, bona i lokaj stanowili całą usługę domową, Rozalia, przywieziona przez panią Chazel ze wsi, dozorowała Henrysia od jego niemowlęctwa. Wieczorami śpiewa-
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/60
Ta strona została przepisana.