noru. Wyraz smutku, rozlany zawsze na jego twarzy, zdawał się mówić, że doświadczenie to okupił on ceną gorzkich w życiu zawodów. Ten niepojęty dla Heleny wyraz boleści dokończył dzieła jej upadku, dzieła, które rozpoczęte obawą i nieufnością, przerodziło się następnie w uwielbienie zacofanej parafianki dla złotego młodzieńca stolicy. Głębokiej znajomości życia, jaką zdawał się posiadać młody człowiek, wtorowało w sercu Heleny zbyt wiele stłumionych pragnień i pożądań, by mogła długo pozostać obojętną. Każdy kącik zacisznego saloniku mówił jej o nim nieustannie, obicie, meble, sprzęt każdy przez niego był wybranym. Serdeczne współczucie, pod wpływem którego Helena myślała nieraz w duchu: „Nazwałabym się szczęśliwą, gdybym mogła wynagrodzić mu wszystko, co przebolał“! — zamieniło się niebawem w pełne rozkoszy przypuszczenie, że obecność jej istotnie ulgę mu przynosić zaczyna. Rzeczywiście, postępowanie Armanda zdawało się świadczyć o niekłamanej życzliwości. Kiedyś wschodząc do saloniku, powiedział jej przy powitaniu: „Proszono mnie do pani X., ale odmówiłem, chcąc z panią wieczór przepędzić“. Drobna, mało ważna na pozór okoliczność, jedna z tych, które jak błędny ognik, świecący na brzegu bezdennej przepaści, prowadzą na manowce serce zbłąkane,
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/75
Ta strona została przepisana.