Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/82

Ta strona została przepisana.

Henryś szczebiotał wesoło, Alfred zaś, który napróżno usiłował kilkakrotnie rozweselić zamyśloną żonę, zapytał po chwili:
— Co ci jest, Helenko? czy czujesz się cierpiącą?
— Ja! — zawołała z udanem zdziwieniem — przeciwnie, jestem bardzo wesoła... bardzo ożywiona.
I od tej chwili zaczęła śmiać się i mówić bardzo głośno, pytając sama siebie:
— Czyżby on podejrzewał cokolwiek?
— Jakie masz zamiary na dzień dzisiejszy? — spytał jeszcze Alfred machinalnie.
— Czy mamusia wyjdzie dziś ze mną? — dorzucił Henryś.
— Nie, pieszczoszku — odrzekła Helena, zbywając milczeniem zapytanie męża — pójdziesz z boną na pola Elizejskie a ja przyjdę tam może do ciebie... Czy ładnie dziś na dworze? — mówiła dalej, chociaż od samego rana z niecierpliwością, z niepokojeni spoglądała na drobne chmurki wędrujące po niebie...
Usłyszawszy potwierdzającą odpowiedź Alfreda:
— Możesz wziąć powóz.
— Pójdę pieszo, czuję potrzebę ruchu — dodała.
Alfred najmował miesięcznie powóz, którym jeździli oboje: on za interesami, ona oddając wizyty.