— Nakoniec!... — zawołała z głębokiem westchnieniem, znalazłszy się wreszcie samą w saloniku, gdy Alfred wyszedł do biura a Henryś na przechadzkę... W saloniku tym, w którym każdy zakątek tchnął wspomnieniem Armanda, zapomniała o dręczącym ją cały ranek niepokoju. Odzyskanie swobody sprawiało jej taką radość, że groźne widmo przeszłości zniknęło na chwilę z jej umysłu. Zdawało jej się, że widzi przed sobą Armanda, że w oczach jego jaśnieje ten blask szczęścia i zadowolenia, który stał się przewodnią gwiazdą jej życia, ostatecznym celem, ku któremu zmierzać pragnęła.
— Wszystko dla niego poświęcę — szepnęła, raz jeszcze przebiegając myślą bolesne uczucia, jakie od kilku godzin miotały jej sercem — a im więcej ofiar poniosę, tem prędzej on w moją miłość uwierzy! Ach! jak ja go kochani! jak ja go kocham! wołała głośno z zapałem.
Po chwili spojrzawszy na zegarek:
— Dziesięć minut po pierwszej — dodała — Armand jest już tam od godziny. Jak on się zdziwi, zobaczywszy mnie tak wcześnie, przypuszcza pewnie, że przyjdę dużo później.
I prędko pobiegła po kapelusz, schowała do kieszeni gęstą woalkę, którą w dorożce dopiero twarz osłonić miała. Tak Armand
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/83
Ta strona została przepisana.