reszty. Wszystkie te wzruszenia sprawiły Helenie boleść dotkliwą. Pragnęła myśleć tylko o osobie kochanka... tak... kochanka... wszakże za chwilę ona sama zasłuży na nazwę jego kochanki. Jakaż pogarda dźwięczała w głosie jej przyjaciółek z Bourges, gdy tem imieniem nazywały zhańbioną żonę doktora! Zdawało się jej chwilami, że nie zdoła zapanować nad swem rozdrażnieniem.
— Oby on tylko nie odgadł, ile mnie to kosztowało! Oby moje próżne obawy nie zatruły mu chwili szczęścia!
Tymczasem powóz toczył się wolno po drodze ulicą de Rome, mijał mury jakiegoś ogrodu... już... już skręcał na ulicę Sztokholmską, woźnica odwrócił się na koźle, by zapytać, gdzie ma stanąć.
— Tu — odrzekła i wysiadłszy wsunęła mu w rękę małą sztukę złota, mówiąc: „Schowaj... nie trzeba“. Lecz natychmiast zdjęła ją obawa, by dorożkarz nie domyślił się dlaczego nie żąda reszty, zatrzymała się więc przed afiszem, naklejonym na murze i stała tam tak długo, aż usłyszała po za sobą turkot oddalającego się powozu. Szła wolno chodnikiem... jakiś nieprzeparty ciężar przygniatał ją ku ziemi... chwilami myśli zebrać nie mogła. Ósmy numer... dziesiąty, potem dwa jeszcze... stanęła wreszcie przed domem.
Strona:PL P Bourget Zbrodnia miłości.djvu/85
Ta strona została przepisana.